Pierwotnie szczytu wulkanu nie było w założeniach naszej wyprawy, nastawialiśmy się raczej na architektoniczne perełki i niższe partie trekkingowe. Jednak po namowie znajomych postanowiliśmy uderzyć w kierunku szczytu, który widoczny z plażowego leżaka nie wyglądał aż tak groźnie. Nie odstraszyła nas nawet prognoza pogody mówiąca o -1°C (słownie: minus jeden), bo trudno wyobrazić sobie takie zimno, kiedy się smaży w 30° a szczyt jest w zasięgu wzroku 🙂
Jadąc w górę krętą drogą obserwowałem termometr na desce rozdzielczej i prowadziłem ożywioną narrację obniżania temperatury. Co kilkaset metrów wskaźnik spadał o 0,5° i zanim osiągnęliśmy dolny parking kolei linowej, zatrzymał się na 13°. Krajobraz tymczasem zmienił się z afrykańskich skał upstrzonych kaktusowymi opuncjami w kopiec kreta, lub pole zryte przez gigantyczną dżdżownicę. Iście marsjańskie klimaty 🙂
Opatuleni w to co mieliśmy pod ręką (KaRasiu, chwała Ci za polar!), stanęliśmy w kolejce do kolejki. Pomimo zarezerwowania i opłacenia biletów przez Internet (27€), musieliśmy odstać swoją godzinę, którą poświęciliśmy na rozważania kto ma rację: Ci turyści ubrani jak na plażę z nami na czele, czy Ci ubrani jak w wysokie partie gór 😉 Kolej linowa na Teide wywozi turystów wahadłowo kursującymi wagonikami na wysokość 3555 m, skąd dostępne są 3 trasy, nazwane przez nas roboczo: w prawo, w lewo, w górę. Trasy w prawo i lewo są ogólnie dostępne i prowadzą spacerowo po okolicy górnej stacji kolejki, natomiast trasa w górę prowadzi na szczyt wulkanu i jest dostępna wyłącznie po wcześniejszej rezerwacji, dla 200 osób dziennie. Terminy są zajęte nawet na dwa miesiące do przodu, więc warto zadbać o ten szczegół wcześniej, jeśli planujecie zdobycie Teide. Grzesiek z Magdą próbowali różnych sztuczek, aby przekonać odźwiernego seniora do przepuszczenia ich bez rezerwacji, ale usłyszeli tylko…
…imposible
Po zjechaniu do dolnej stacji i zamianie -1° na +13°C postanowiliśmy zrobić spacer po okolicznych pagórkach. Każde podejście pod górkę powodowało u mnie brak tchu, co wiązałem raczej z rozrzedzonym powietrzem niż z brakiem kondycji 😉 Swoją drogą powietrze jakim możemy się raczyć w okolicy wulkanu ma delikatną woń siarki, co przypomina przy każdym wdechu, że nie jest to zwykła góra, ale miejsce przez które raz na kilkaset lat wycieka rozżarzone wnętrze Ziemi.
Señora, Señor ….przecież mówię ze imposible!!! 🙂
Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze 😉